sobota, 27 kwietnia, 2024

Co łączy odblaski ze szczepionką na COVID? Foliarze a rebours

Mieszkańcy żyją spokojnie i nawet nie wiedzą, że w ich mieście dzieją się straszne rzeczy. Na nasze bezpieczeństwo czyha straszliwe lobby. W jaki sposób? Ano  taki, że na przystankach pojawią się plakaty, które – o zgrozo! – apelują do pieszych o ostrożność przy przechodzeniu przez jezdnię.

Jak rozumiem autorzy akcji zalecają, by piesi na pasach rozglądali się na wszystkie strony. Nie rozmawiali przez telefon. Nie skupiali się na słuchaniu radia przez słuchawki. Ale patrzyli na to, co się dzieje. Nic w tym złego? Nie dla wszystkich. Jedna z organizacji uznała, że plakaty są próbą przerzucenia na pieszych, którzy są zazwyczaj ofiarami wypadków, odpowiedzialności za ich powodowanie. GRUBO. Jeszcze grubiej, gdy poczytamy inne wpisy. Na przykład o tym, że policja i Straż Miejska nie pomagają, a wręcz szkodzą bezpieczeństwu. Dowodem tej szkodliwości jest… rozdawanie odblasków. A więc domaganie się tego, by ludzie uważali, uniknęli w ten sposób wypadków, jest chęcią im zaszkodzenia?

Jak płaskoziemcy

Żeby było jasne, uprzedzając ataki rozmaitych świrów – kierowcą NIGDY nie byłem. Po mieście najczęściej poruszałem się jako pieszy. Ostatnio jestem (chwilowo, mam nadzieję, czekam na operację) osobą nie w pełni sprawną. Więc  mam pełną świadomość tego, jak ciężko przemieszczać się po stolicy pieszym i jeszcze ciężej osobom mającym problem z poruszaniem się. Wiem jak jeździ wielu kierowców. Nie lekceważę zagrożeń na drogach. Ale o ile można dyskutować o kodeksie drogowym, o tyle twierdzenie o szkodliwości odblasków, czy akcji zalecającej ostrożność pieszych, jest idiotyzmem, porównywalnym z foliarstwem, bądź twierdzeniami płaskoziemców (choć ci ostatni są nieszkodliwi).

Krytycy odblasków  marzą zapewne o sytuacji, w której pieszym nie zwraca się nawet uwagi. Mogą sobie słuchać muzyki i nie patrzeć wokół, chodzić po ciemku przez środek drogi, w czarnym, maskującym ubraniu. Wchodzić na ulicę kiedy im się zechce. Dojdzie do wypadku? „To przecież kierowca miał obowiązek zatrzymać się przed przejściem dla pieszych. Po to wprowadzamy restrykcje, ograniczenia prędkości, aby pieszy mógł się czuć bezpiecznie”. Takie myślenie jest cholernie szkodliwe i głupie. Z kilku względów.

Być potrąconym przy małej prędkości to też żadna przyjemność

Nawet jeśli wprowadzimy ograniczenia nie do pięćdziesięciu, ale do trzydziestu kilometrów na godzinę, wypadków nie wyeliminujemy w stu procentach. Gdy wprowadzimy bardzo surowe kary, może łamiących przepisy będzie mniej, ale zawsze ktoś  przepisy złamie. Zawsze może też na drodze pojawić się karetka pędząca do chorego. A odurzony nastolatek, w słuchawkach na uszach, zajęty słuchaniem ulubionej muzyki i fajną zabawą, może nawet nie usłyszeć sygnałów dźwiękowych.

Same odblaski nie są cudownym środkiem na uniknięcie wypadków. Ale widoczność poprawiają znacznie. I ja, w ciemnym miejscu wolę, by kierowca mnie zauważył wcześniej, niż w ostatniej chwili. Nie chodzi o drogowego bandytę – ten i odblaskiem przejmować się nie będzie. Ale normalny użytkownik drogi już tak i zdąży zareagować. Jako dziecko byłem świadkiem wypadku, gdy kierowca nagle zjechał z drogi, uderzył w czyjeś auto. Nie był piratem – dostał zawału. Takie rzeczy też się zdarzają. Pieszy uważny, mający oczy dookoła głowy, jest w stanie zareagować. Ktoś zajęty rozmową przez telefon już nie.

Hejtowanie tych akcji zagraża życiu pieszych?

I jeszcze jedno. Ograniczenie do 30 kilometrów na godzinę zwiększa i to znacznie szansę pieszego  na przeżycie. Ale naprawdę i przy tak małej prędkości potrącenie nie należy do przyjemności.  W plakatach apelujących o ostrożność pieszych i odblaskach nie ma nic złego. A hejtowanie tych akcji jest foliarstwem a rebours. I nie bójmy się tego powiedzieć – zagraża zdrowiu i życiu pieszych.

Przemysław Harczuk

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img