Pisaliśmy już o tym, ale powtarzania nigdy za wiele. Polską polityką, niestety też publicystyką, rządzą zjawiska KALIZMU i NASIZMU pospolitego. Polegają one na tym, że niczym sienkiewiczowski Kali plemiona walczące w wojnie polsko-polskiej relatywizują i wybielają wszelkie grzechy własnej strony politycznej/ideowej, jednocześnie piętnując (nieraz słusznie) grzechy strony przeciwnej. Zło? Złodziejstwo? Agresja i hejt? Nie są problemem, gdy dopuszczają się ich „nasi”. Ale należy je potępić, gdy „nasi” padają ofiarami.
I tak, fanatyczni zwolennicy strony prawej oburzają się (słusznie) o ataki na świątynie. Mówią o konieczności szacunku wobec miejsc kultu i prywatnej własności. A nie przeszkadza im niszczenie zabytków i własności prywatnej. Podpalanie mieszkań 11 listopada. Druga strona odwrotnie. Oburza się (słusznie) na podpalenie mieszkań, i jednocześnie broni niszczenia świątyń, zakłócania Mszy Świętych. Niestety, w polskiej rzeczywistości dwa fanatyczne plemiona podzieliły Polskę między siebie. To niebezpieczne z jednego powodu. W imię patriotyzmu i tradycji z jednej strony, a w imię wolności i demokracji z drugiej, każda ze stgron sporu zapętli się w zacietrzeweniu. Tak bardzo, że gdy dojdzie do władzy, drugiej części społeczeństwa zafunduje piekło. Tymczasem muszą być uniwersalne zasady, reguły. Dlatego w Nowym Telegrafie Warszawskim staramy się (choć każdy z nas ma swoje poglądy) trzymać pewien dystans do polityków i polityki.
(Materiał przypominamy w ramach cyklu najważniejszych artykułów, które ukazały się w naszej gazecie)