Nie milkną echa potwornej tragedii na Grochowie. Tramwaj rozjechał człowieka przy przystanku Grenadierów. Są nowe informacje.
Jak się okazuje, możliwe, że 40-letni mężczyzna, który zginął w koszmarnym wypadku przy przystanku Grenadierów przy Waszyngtona wcześniej zasłabł. Najprawdopodobniej zdążył wysiąść, ale nagle wpadł na tory pod tramwajem. Motorniczy nie zauważył go i niestety ruszył. Nadzór ruchu zatrzymał go dopiero na moście Poniatowskiego, choć niektóre media informowały, że stało się to na Ochocie. Ciało wypadło spod składu kilkadziesiąt metrów od potrącenia – pod tramwja wpadł na przystanku Grenadierów, a wypadł na pobliskim skrzyżowaniu, Grenadierów z Waszyngtona. Zginął na miejscu. – Na szczęście nie widziałam samego ciała – mówi pani Paulina. – Widziałam jednak tramwaj starego typu. Nie wiedząc o wypadku pomyślałam o tragedii sprzed roku, gdy czterolatek zginął na Pradze. Że takie składy nie powinny już jeździć. Potem widziałam już służby, policjantów, karetkę. Znajomy zadzwonił, że był taki wypadek. Koszmar – mówi mieszkanka Grochowa.
Jak informował dziennikarzy rzecznik prasowy Tramwajów Warszawskich Maciej Dutkiewicz, nie jest prawdą, że motorniczy ruszył, gdy pasażer wysiadał. Wpadł pod koła już po wyjściu ze składu. Jak zapewnił rzecznik, motorniczy, który prowadził feralny skład ma 47 lat. Od 2016 roku pracował w Tramwajach Warszawskich. Był trzeźwy, ma zapewnioną pomoc psychologiczną. Prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie. Wbrew temu co podawała część mediów w czwartek, tramwaj starszego typu, który uczestniczył w feralnym zdarzeniu to nie była 24, ale 9.