piątek, 19 kwietnia, 2024

Szaleństwa 10-go maja nie będzie. Ale kiedy wybory?

To już niemal pewne – szaleństwa pod tytułem wybory 10-go maja nie będzie. Wciąż jednak nie wiadomo, kiedy będą wybory prezydenckie. Ani w jakim trybie się odbędą. Rozwiązań jest kilka. Od wyborów przesuniętych w maju, po kompromis konstytucyjny i głosowanie za kilka lat.

fot. Artur Andrzej/Wikipedia By Artur Andrzej – Praca własna, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=40111490

Głosowanie 10-go maja byłoby absurdem i to zarówno od strony epidemicznej jak i organizacyjnej, wybory przeprowadzone w sposób korespondencyjny, przygotowane ad hoc nie byłyby ani tajne, ani powszechne, ani równe. Do tego jak podawały media karty do wyborów w ten sposób byłyby bardzo łatwe do sfałszowania. W ostatnich dniach pojawiły się jednak wypowiedzi samych polityków partii rządzących, którzy wreszcie przyznają wprost – 10-go maja wyborów zrobić się raczej nie da. To dobra wiadomość. Pytanie jednak, co dalej. Na stole leży kilka rozwiązań, ale sytuacja jest patowa, bo każde z nich ma swoje wady, a więc zapewne będzie konieczna jakaś forma porozumienia między partią rządzącą a opozycją. O to jest bardzo trudno. Jakie rozwiązania są możliwe?

Wybory w maju, ale nie 10-go, a 17-go lub 23-go maja (sobota). Ten drugi termin jest bardziej realny ze względów organizacyjnych. Głosowanie odbyłoby się w sposób tradycyjny, poprzez PKW, z możliwością głosowania korespondencyjnego dla seniorów i osób zagrożonych epidemicznie. 13 maja to sobota, więc rząd musiałby ustanowić ten dzień jako wolny od pracy, ale to jest najmniejszy problem. Większy kłopot stanowi wciąż krótki czas do przeprowadzenia głosowania (kwestia organizacji komisji wyborczych itd.). Plusem tego rozwiązania byłoby to, że wybory odbyłyby się w terminie konstytucyjnym (23 maja to ostatni możliwy dzień) i to, że potem cała odpowiedzialność za zarządzanie kryzysem spada na rząd i wybranego w tych wyborach prezydenta. Minusem jest to, że głosowanie majowe jest wciąż nieakceptowalne dla znacznej części opozycji, frekwencja byłaby znacznie niższa, co oznacza, że mandat wybranego prezydenta byłby nieustannie podważany. No, chyba, że dojdzie jednak do porozumienia między PiS a opozycją, w sprawie tego właśnie terminu i odbędzie się jeszcze bardzo krótka kampania wyborcza. Ale to mało prawdopodobne.

Dymisja prezydenta Andrzeja Dudy, wybory na przełomie czerwca i lipca. To wariant z pozoru bardzo kuriozalny, sam Andrzej Duda zdementował informacje Onetu w tej sprawie. A jednak taka propozycja była na serio rozważana. I od strony konstytucyjnej byłaby najbardziej na dziś sensowna. Rozwiązanie jest proste – prezydent rezygnuje ze stanowiska. Urząd jest opróżniony. Wybory automatycznie są odwołane. A marszałek Sejmu Elżbieta Witek, która przejmuje obowiązki głowy państwa rozpisuje wybory na późniejszy okres. A więc właśnie na przełom czerwca i lipca. Wady tego rozwiązania są czysto polityczne – tracą na nim i Andrzej Duda i kandydaci opozycji. Ci ostatni, bo w ich interesie jest wybory jak najbardziej opóźnić. Urzędujący prezydent – bo jak wytłumaczyć elektoratowi, że rezygnuje i startuje ponownie? Ale od strony prawnej to rozwiązanie jako JEDYNE nie budzi żadnych wątpliwości.

Wprowadzenie stanu nadzwyczajnego – wybory 90 dni po jego zakończeniu. To rozwiązanie wiąże się z poważnym ryzykiem odszkodowań, które państwo mogłoby płacić (choć prawnicy są w tej kwestii podzieleni). Poza tym – stan wyjątkowy to mocne ograniczenie praw obywatelskich. Stan klęski w sytuacji, gdy zapowiada się luzowanie obostrzeń, byłby delikatnie mówiąc absurdem. Chyba, że… wprowadzony zostałby stan klęski na terenie jednej gminy, i nie ze względu na epidemię, ale na pożary i suszę. Wybory prezydenckie są niepodzielne, więc nawet przy stanie nadzwyczajnym w jednej gminie musiałyby być przełożone w całym kraju o czas stanu nadzwyczajnego i 90 dni po nim. Wtedy do urn poszlibyśmy najpewniej we wrześniu.

Wybory za rok, lub dwa lata, kompromis w sprawie zmiany konstytucji. To rozwiązanie wymaga porozumienia większości sił parlamentarnych. Przy obecnym stanie wojny politycznej to mało realne. Chociaż… to też rozwiązanie nienajgorsze, o czym pisaliśmy. Z prostej przyczyny – rząd i prezydent mieliby pełną odpowiedzialność za walkę z kryzysem (i zdrowotnym i ekonomicznym). Opozycja mogłaby po pierwsze się przegrupować (dziś jest całkowicie rozbita) po drugie mogłaby rząd punktować. Za dwa lata wirus albo będzie opanowany, albo już się do niego całkiem przyzwyczaimy. Główne uderzenie kryzysu będzie za nami, i albo rząd sobie poradzi, albo opozycja będzie go mogła skutecznie wypunktować. Wybory za dwa lata odbyłyby się na kilka miesięcy przed parlamentarnymi i samorządowymi, a więc gra polityczna odbyłaby się o pełną stawkę. Pytanie, które z powyższych rozwiązań zostanie wybrane pozostaje otwarte. (NTW).

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img