wtorek, 7 maja, 2024

Karuzela, Urban, Ból i Czarnobyl. Wiosną w wesołym miasteczku (KOMENTARZ)

Nie mam pojęcia, czy radioaktywny deszcz, który zmoczył mnie tuż po katastrofie z Czarnobylu miał wpływ na to, że dziś nie jestem w stanie zrobić sam kroku.  Tak samo nie wiem, czy starszy pan, do którego nie dojechała karetka w grudniu 1981 roku, przeżyłby, gdyby telefony były włączone. Ale miałby jakieś szanse. Gdyby Urban nie kłamał, że zagrożenia żadnego nie ma, ja do wesołego miasteczka bym wtedy nie poszedł.

Żeby było jasne, długo wahałem się, czy o tym pisać. Kilka osób namawiało mnie do tego. Ja miałem opory. Ale tu nie chodzi o mnie. Stąd ten tekst…

Był 1986 rok. Wiosenny dzień. Jako kilkulatek, przedszkolak, bardzo chciałem iść do wesołego miasteczka. Rodzice mieli pewne opory. Bo u sąsiednich Sowietów coś się stało w elektrowni atomowej. Ale tego dnia zostałem pod opieką znajomych. A oni już takich obaw nie mieli. Trudno ich winić. W mediach informacji było niewiele. A szef propagandy, taki z uszami mówił, że zagrożenia nie ma. Małemu dziecku się nie odmawia. Więc znajomy wziął mnie do wesołego miasteczka.

(Nie)zwyczajny wiosenny deszcz

Poszliśmy na karuzelę. Jakiś diabelski młyn, czy coś takiego. Nagle karuzela stanęła z powodu awarii prądu, gdy byliśmy na górze. Zaczęło też lać, zmokliśmy. Nie wiem, ile to trwało – byłem dzieckiem. Po deszczu awarię usunięto, ściągnęli nas na dół. W pierwszej chwili wydawało się, że to awaria karuzeli będzie najważniejszym wydarzeniem tego dnia, wspominanym w rodzinnych historiach. Okazał się nim wiosenny deszcz. Już po przyjściu do domu wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Ubranie było wielobarwne, nie dało się go uprać. A woda po kąpieli miała kolor co najmniej dziwny. W kolejnych dniach było już jasne – władze kłamały. Sytuacja okazała się dramatyczna, wybuch w Czarnobylu doprowadził do potężnego skażenia. A deszcz, który nas zmoczył, był radioaktywny. I były pytania – jak to wpłynie na nasze zdrowie? Owszem, dziś pojawiają się teksty, że skażenie w Polsce nie było tak ogromne, jak się z początku wydawało. Choć nie do końca…

Początki koszmaru

Ze wspomnianych analiz wynika, że jak ktoś normalnie chodził do szkoły, pracy, czy przedszkola, to narażony nie był. Ale co w sytuacji, gdy przez długi czas sterczał nie z własnej woli w deszczu? A w przypadku niżej podpisanego kilkulatka (wtedy)  tak właśnie było. I coraz więcej wskazuje na to, że dzisiejsze problemy są spowodowane tamtym deszczem. Ale po kolei. W okresie podstawówki ze zdrowego dość dziecka stałem się bardzo chorowity, absencje w szkole były niepokojące, ale choroby te były zazwyczaj grypopochodnymi infekcjami. Tyle, że dłuższymi i znacznie częstszymi. Po maturze, nawet krótko przed, w ogóle wyglądało wszystko dobrze. Do trzydziestki przestałem chorować. Chwilowo… Przed trzydziestymi urodzinami nastąpił pierwszy atak. Co jakiś czas były kolejne. Bóle stawów, mocno utrudniające życie. Badający mnie lekarze wykluczyli szereg chorób. Na pewno nie ma tu podłoża genetycznego. Leki pomagają, ale do „zwykłej” choroby doszły uszkodzenia mechaniczne – bez operacji się nie obejdzie.

Jedni zdobywają szczyty, inni z dumą robią krok

Ataki stawały się częstsze, coraz bardziej uciążliwe. Gdy na przełomie 2013 i 2014 roku w Kijowie trwały protesty na Majdanie, zaczynała się wojna w Donbasie, moi znajomi jeździli relacjonować te wydarzenia. Ja gryzłem z bólu poduszkę, żona wzywała do domu kolejnych lekarzy. Wtedy pomogły sterydy. Potem przestały pomagać. Dziś praktycznie nie mogę chodzić.  Gdy kumple biegają w maratonach, ja o kulach ledwo chodzę do łazienki i z powrotem. Poza domem bywa, że potrzeba wózka. Gdy znajomi zdobywają górskie szczyty, ja mam inne radości. Zrobienie kanapki, czy nakarmienie kota, to prawdziwy wyczyn. Lekarze nie wykluczają, że na moją chorobę, jej przebieg, mogła mieć wpływ radioaktywna „kąpiel” z 1986 roku. Tego typu „deszczyk” skropił bardzo wiele osób w Polsce. Choć sądzę, że niewiele było na ulewę wystawionych przez dłuższy czas, na zepsutej karuzeli. Niezależnie od tego – nikt z domów by nie wychodził, gdyby nie propaganda, która w ogóle nie informowała o wybuchu.

Lekarze nie wykluczają niczego

Moi bliscy są pewni, że to właśnie radioaktywna kąpiel zdecydowała o chorobie. A co na to lekarze? Rozmawiałem z kilkoma. Odpowiedzi są różne, ale żaden nie wyklucza (i żaden nie potwierdza) wpływu tamtego zdarzenia. Jeden lekarz: gdybym jako naukowiec opisywał pana przypadek medyczny – na pewn­o dałbym opis pójścia do wesołego miasteczka. Aczkolwiek ocenę zostawił czytelnikom. Drugi: na same choroby układu ruchu to zdarzenie wpływu nie miało. Ale taka ekspozycja mogła wpłynąć na układ odpornościowy. Pana choroba ma charakter autoimmunologiczny. A więc – niczego nie można wykluczyć. Trzeci: nie wykluczam, że mogło mieć to wpływ. Ale też żaden lekarz nie podpisze się pod taką diagnozą. Po prostu jest to nie do sprawdzenia. Ale z drugiej strony – taka wiedza do niczego nie jest panu potrzebna. Dziś kluczowe jest leczenie. To tylko niektóre opinie medyków, z których jednego znam wiele lat, drugiego pewien czas, trzeci widział mnie pierwszy raz w życiu.

W bezruchu codzienności

Pozytywy? Chorobę można leczyć, operacje dają nadzieję na stanięcie na nogi – w sensie dosłownym. Moja praca polega na pisaniu, nie kopaniu dołów, pracuję z domu. Ale – ulubiony mój gatunek to reportaż. A jego nie zrobi się w home office. Na szczęście mam sporo materiału reportażowego do książki, zebranego jeszcze przed zaostrzeniem choroby.  A niniejszy artykuł nie ma na celu użalania się. Ci, co mnie znają wiedzą doskonale, że w mediach społecznościowych jestem w ograniczonym zakresie, specjalnego parcia na szkło nie mam. Ale kilka dni temu umarł Jerzy Urban. Człowiek, który za kłamliwą propagandę  lat 80-ych odpowiada. W sieci padło wiele słów. Od zupełnie idiotycznej hagiografii, obrony. Poprzez wezwania do modlitw w imię miłowania nieprzyjaciół, po szczerą nienawiść.  Ja nie wiem, czy opisane wcześniej zdarzenie miało wpływ na mój stan zdrowia, czy nie. Ale bez kłamstw Urbana tamtego dnia z domu bym nie wyszedł.

Gdyby karetka dojechała, chociaż byłaby szansa

Choroby autoimmunologiczne to takie, w których organizm ma uszkodzony system odpornościowy. I czasami organizm zwalcza sam siebie (piszę w uproszczeniu). Jak mówią lekarze – może być tak, że ekspozycja na promieniowanie wpłynęła na system odpornościowy w taki sposób, że doszło do choroby. A mogło być i tak, że system immunologiczny został zmasakrowany np. przez liczne stresy. Tego nie dowiemy się nigdy. Podobnie jak nigdy nie dowiemy się, czy starszy człowiek, który umarł na zawał serca w grudniu 1981 roku umarł dlatego, że zawał był tak rozległy, czy dlatego, że karetka nie dojechała, bo był stan wojenny i telefony w kraju wyłączone. Ale wiem, że gdyby były włączone, to karetka by mu dojechała. A on by przeżył, bądź nie. Gdyby media w 1986 roku uczciwie informowały o zdarzeniu, nikt na wesołe miasteczko by nie poszedł.

Nie ma wątpliwości

Co do Urbana i jego działań nie mam żadnych wątpliwości. Nawet, gdyby rację miała dzisiejsza kremlowska propaganda, że w Czarnobylu promieniowanie w ogóle nie było groźne, a ludzie dożywają tam 300 lat,  rzecznik rządu PRL nie mógł tego wiedzieć. Kłamał celowo, tak samo jak celowo na temat Ukrainy kłamią dziś Ławrow, Pieskow, i inni. Wybaczenie? Być może w swoim imieniu nie mam czego wybaczać, bo powód choroby był inny. W imieniu innych nie mogę, bo – parafrazując poetę – nie w naszej mocy przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie. I warto pamiętać nie tylko o prześladowanych i mordowanych herosach, niszczonych przez Urbana bohaterach, ale też o starszym człowieku, do którego w grudniową noc nie dojechała karetka. Czy przedszkolaku, który po prostu chciał iść do wesołego miasteczka.

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img