poniedziałek, 29 kwietnia, 2024

Przesunięcie wyborów to dopiero początek? Są pomysły na zmiany ordynacji (OPINIE)

Przesunięcie wyborów samorządowych na 2024 rok budzi duże kontrowersje. Być może zawetuje je prezydent, być może nie. Ale prawdziwa awantura będzie wtedy, gdy rządzący spróbują zmienić ordynację do Sejmu, zwiększyć liczbę okręgów. To jednak miecz obosieczny, który uderzyłby najbardziej w PiS.

Sejm przyjął ustawę przesuwającą wybory samorządowe o pół roku. „Za” głosowała większość rządowa. „Przeciw” opozycja. Prezydent „waha się” czy ustawę podpisać. Cała awantura jest jednak tematem zastępczym. Bo prawdziwą bombą byłaby realizacja planów zwiększenia liczby okręgów wyborczych. W samym PiS trwa dyskusja na ten temat. Ale po kolei.

Awantura o wybory samorządowe

Przesunięcie wyborów samorządowych o pół roku jest wątpliwe konstytucyjne. Jak tłumaczył prof. Rafał Chwedoruk w rozmowie z portalem Salon 24, orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego mówi jasno: Kadencje są wartością konstytucyjną. Ich przesuwanie może więc być uzasadnione wyłącznie inną, wyższą wartością konstytucyjną. Tu trudno znaleźć coś takiego. Nie ma już pandemii, kryzys dopiero nadchodzi, wojna, choć nas dotyczy, (na szczęście) jest za granicą, nie u nas. To oznacza, że nie ma kataklizmu, który uzasadniałby wydłużanie kadencji samorządów. Oczywiście PiS tłumaczy, że przeprowadzenie wyborów do samorządu i parlamentu jednocześnie jest niemożliwe, albo bardzo trudne. Tylko, że to nieprawda. Bo między wyborami w terminie mogą być trzy miesiące odstępu. A to oznacza, że spokojnie można je przeprowadzić. Problem jest inny – interes partii politycznych. Dla PiS oczywisty. W wyborach samorządowych partia wypada słabiej. Więc lepiej je przesunąć, by uniknąć totalnej klęski w obu elekcjach. Ale jest tu też Interes niemal wszystkich.

Zyskają wszyscy oprócz PSL

Ci sami ludzie na listach do Sejmu i samorządu mogą dezorientować wyborców. Przesunięte wybory to sprawa prosta. Kandydaci, którzy „nie załapią” się do parlamentu, będą mieć szansę w „wyborach pocieszenia” do samorządu. Tu zyskują niemal wszystkie partie. Niemal – bo przesunięcie jest na rękę i PiS-owi, i PO,  lewicy, i partii Szymona Hołowni. Jedyna formacja, która na zmianie terminu głosowania straci, to Polskie Stronnictwo Ludowe. PSL w wyborach samorządowych notuje zawsze wyniki wyśmienite, w wyborach do Sejmu na pograniczu progu, w prezydenckich nie istnieje. Dla ludowców głosowanie w zbliżonym (a najlepiej tym samym) terminie to scenariusz wymarzony. Miałaby szansę przełożyć wynik z wyborów samorządowych na rezultat elekcji do parlamentu. Uzyskać w Sejmie pozycję najlepszą od 30 lat. Jednak choć przesunięcie terminu wyborów jest kontrowersyjne i konstytucyjnie wątpliwe, jest niczym wobec możliwej zmiany liczby okręgów wyborczych.

(Nie)demokratyczna rewolucja

O ile zmiana terminu wyborów budzi wątpliwości, nie stanowi zagrożenia dla demokracji jako takiej. Prawdziwym zagrożeniem byłaby – zdaniem naszych rozmówców – zmiana ordynacji do Sejmu, zwiększenie liczby okręgów wyborczych do stu. Efektem byłby dwubiegunowy podział polityczny – PiS i antypis. Całkowite wyeliminowanie mniejszych ugrupowań. W PiS jest grupa prąca do zmiany, gdyż w wewnętrznych sondażach partia uzyskuje lepszy wynik przy stu okręgach wyborczych. Jednak byłby to też miecz obosieczny. Dziś PSL, czy Polska 2050 Szymona Hołowni mogą liczyć, że startując samodzielnie uzyskają przyzwoity wynik. Zmiana ordynacji zmusi je (podobnie jak lewicę) do zawarcia sojuszu z Koalicją Obywatelską. I budowy jednej listy w wyborach do Sejmu. O ile jedna lista przy obecnej ordynacji byłaby dla opozycji aktem samobójczym, tak w przypadku przekształcenia wyborów w plebiscyt, w dodatku jeszcze w czasie kryzysu, mogłaby dać szansę na wygraną. Patrząc od strony merytorycznej zmiana ordynacji byłaby sprzeczna z konstytucją. Eliminując małe partie wykluczyłaby sporą grupę wyborców.

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img