wtorek, 30 kwietnia, 2024

Pierwowzór bohatera filmu „Zabij mnie glino”. O pomoc komuniści prosić musieli księdza

Wychowywał się na Pradze i Grochowie, tam rozpoczął „karierę” od drobnych przestępstw, ale wkrótce zdobył sławę na cały kraj. Jerzy Maliszewski był nawet – po postrzeleniu milicjanta – najbardziej ściganym przestępcą. Pomimo legendy o ucieczkach i rzekomym sprycie bandyty, to jednak spędził on sporo czasu za więziennym murem. I zginął wyjątkowo pechowo…

(Tekst archiwalny, przypominamy w cyklu najpopularniejszych) 

Czasy PRL, głęboka komuna, a milicjanci nie mogąc znaleźć bandyty po pomoc zgłosili się do jasnowidza, franciszkanina o. Andrzeja, dawniej znanego jako Czesław Klimuszko. Świadczą o tym raporty sporządzone przez milicjantów, cytowane przez „Gazetę Policyjną”:

„Konsultant otrzymał kilka fotografii Jerzego Maliszewskiego (…) mówił o Maliszewskim: Uciekinier jest bardzo zdesperowany i zdolny do popełnienia wielu groźnych czynów. Już raz zabił i gotowy jest uczynić to po raz drugi (…) On cierpi na jakąś poważną chorobę, która zmusza go do stałego brania leków (…) Nikomu nie ufa. (…)  On nosi się z zamiarem ucieczki z Polski (…) W chwili obecnej jest w miarę zasobnym człowiekiem. Często w przebraniu chodzi po mieście. Stale nosi przy sobie broń (…)” – mówił jasnowidz, ojciec Klimuszko.

Kim był gangster, w którego poszukiwanie milicja gotowa była zaangażować ludzi Kościoła?

Zabij mnie glino

W czerwcu 1988 roku odbyła się premiera filmu Jacka Bromskiego „Zabij mnie glino”. Jerzy Malik (w tej roli Bogusław Linda) ucieka z więzienia i grasuje po Polsce dokonując napadów. Ściga go kapitan Popczyk (Piotr Machalica), który w ostatniej scenie zabija bandytę. Scenariusz był luźno oparty na prawdziwej historii znanego w czasie PRL-u włamywacza i złodzieja, który sławę zdobył dzięki kilku spektakularnym wydarzeniom. I stąd jego pseudonim „Kaskader”. Jerzy Nierobisz urodził się w 1946 roku i pochodził z Pragi. Niektóre źródła podają, że mieszkał w kamienicy przy ulicy Czapelskiej. W kłopoty wpadł szybko, bo już jako nastolatek związał się z półświatkiem i dokonywał przestępstw.

„Karierę rozpoczął na Bazarze Różyckiego. Tam od lat 50. nawiązywało się najważniejsze znajomości i tam też znajdowało się najwięcej kradzionych rzeczy w Warszawie. Wyróżniał się spośród innych włamywaczy. Był brutalny i zdesperowany. Nie mógł żyć bez adrenaliny. Specjalnie prowokował milicję, aby jej uciekać” – wspominała Katarzyna Cygler na antenie Trójki Polskiego Radia. Po pierwszych wyrokach bandyta zmienił nazwisko i przyjął panieńskie matki. Od tej pory był już znany jako Jerzy Maliszewski.  Najczęściej zajmował się włamaniami. Krążyły opowieści, że potrafił wejść do mieszkania, gdy gospodarze byli w środku, okraść ich i wyjść niezauważonym. Co wcale nie oznacza, że pozostawał bezkarny.

Po kolejnym wyroku trafił do więzienia w Płocku, tam w połowie grudnia 1974 r. wyłamał kraty i zbiegł. Po odzyskaniu wolności wrócił do przestępczego fachu, ale po niespełna dwóch latach wpadł na gorącym uczynku. I tu pewna dygresja. W wielu opowieściach o Maliszewskim najczęściej jest mowa o jego spektakularnych ucieczkach, niektórzy twierdzą, że 27 razy próbował, a 16 razy skutecznie. Rzadko jednak zwracana jest uwaga, że dość często wpadał i regularnie wracał za kratki, co przeczy mitowi o wyjątkowym sprycie. Oczywiście, to wcale nie oznacza, że nie wyciął kilku „akcji”.

Ucieczka z pomocą agrafki

W październiku 1978 roku przebywał w więzieniu we Wronkach. Symulował chorobę. Zapadła decyzja o przewiezieniu mężczyzny do szpitala aresztu śledczego w Warszawie. O tym co się wydarzyło po drodze, wspominała „Gazeta Policyjna” w tekście sprzed dziesięciu lat:

„Agrafką otworzył drzwi więźniarki i uciekł. Strażnicy niczego nie zauważyli. Zareagowali dopiero, gdy powiadomili ich pozostali więźniowie, którzy – mając w perspektywie bliski koniec kar – nie zdecydowali się na ucieczkę. Było już jednak za późno, by pościg okazał się skuteczny”. Po tym numerze Maliszewski znalazł się w gronie bandytów ściganych w całym kraju. List gończy z jego danymi i zdjęciem rozesłano do wszystkich komend milicji. On jednak ukrywał się na terenie Warszawy. Przypadek sprawił, że wczesnym popołudniem 26 maja 1980 roku doszło do dramatycznych wydarzeń.

Będący po służbie sierżant sztabowy Jan Wocial zauważył w centrum miasta  mężczyznę podobnego do Maliszewskiego. Ruszył za nim, a gdy weszli do klatki schodowej na tyłach Domu Towarowego „Sawa” zażądał dokumentów. Wtedy bandyta wyciągnął pistolet i zaczął strzelać. Milicjant został ciężko ranny. Od tej pory Maliszewski był nr 1 na liście poszukiwanych przestępców. Powołano specjalną grupę śledczą, a nawet sięgnięto po niekonwencjonalne metody. Pamiętać trzeba, że to był PRL, rządzili komuniści, a pomimo to milicjanci poprosili o pomoc… franciszkanina ojca Andrzeja, wcześniej znanego jako jasnowidz Czesław Klimuszko.  Informacje o tym wówczas skrzętnie ukrywano, ale zachował się raport, cytowany przed laty przez „Gazetę Policyjną”.

Pechowy koniec Maliszewskiego

Wkrótce milicyjni wywiadowcy potwierdzili, że bandyta rzeczywiście załatwił fałszywe dokumenty i szykuje się do ucieczki z Polski. Zdobyli tez adres, pod którym się ukrywa. To było mieszkanie w bloku na Ursynowie. Przygotowano zasadzkę, zdołano zatrzymać ściganego bez jednego wystrzału, choć miał przy sobie broń.

Maliszewski usłyszał kolejny wyrok, dostał surową karę i na kilkanaście lat trafił do więziennej celi. Wolność odzyskał dopiero w 1994 roku, zwolniony warunkowo na mocy amnestii.

W marcu 1995 roku odwiedził Czesława K., pseudonim „Cerber”, gangstera z grupy wołomińskiej. Pech „Kaskadera” polegał na tym, że tego samego dnia ktoś przygotował zamach na gospodarza i podłożył bombę pod drzwi domu. W eksplozji zginął „Cerber” i Jerzy Maliszewski.

Ł Cz.(źródło cykl artykułów Romana Wolińskiego „Jasnowidz na tropie”)

 

 

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img