wtorek, 14 maja, 2024

O Wlk. Brytanii raz jeszcze. Czyli nie śmiejmy się, bo z nas śmiać się będą

W ostatnich dniach, po śmierci Królowej Elżbiety II  było w części mediów trochę beki z Wielkiej Brytanii, że ma ona króla. A to przeżytek, monarcha nic nie znaczy itd. Problem w tym, że widząc tę dyskusję przypomina się poważne zdanie z Ewangelii o źdźble, którego w cudzym oku widzimy, a we własnym belki nie dostrzegamy. I słowa z Gogola, „z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie”. Bo jeśli mielibyśmy śmiać się z formy rządów w jakimś kraju, to więcej powodów do beki daje polityka polska, aniżeli brytyjska.

Przypomnijmy, że jak pisaliśmy w ostatnich dniach monarchia brytyjska przynosi dla samej turystyki kasę większą niż koszty, które generuje. Znacznie większą, a więc się opłaca.

Bezstronny król, upolityczniony prezydent

Władca Wielkiej Brytanii jest głową 15 państw, w tym czterech całkiem liczących się – Zjednoczone Królestwo, Australia, Kanada, Nowa Zelandia. A więc śmierć brytyjskiego monarchy to tak, jakby wyparowało nagle 15 prezydentów różnych krajów. Ale pomijając tę kwestię, często pada argument, że król nie ma nic do gadania. Pełni tylko funkcje reprezentacyjne. I to jest prawda. Tyle, że właśnie – tu jest pytanie o rolę głowy państwa w ogóle. W Wielkiej Brytanii forma rządów jest oczywista. Panuje król, który nie ma na nic wpływu, ale ma reprezentować kraj, zachowując bezstronność. Być jedynym łącznikiem dla całego narodu, a w zasadzie narodów tworzących wspólnotę. W Stanach Zjednoczonych głową państwa jest prezydent. I bezstronny bynajmniej nie jest. Ale też ma konkretne uprawnienia. Stoi na czele rządu. Jak jest w Polsce, w której tyle jest beki z monarchii? Ano też jest wybierany w wyborach powszechnych prezydent. Kosztuje tyle, co król. I też zawsze jest reprezentantem jakiejś opcji politycznej.

Prezydent bez uprawnień

Tyle, że uprawnienia ma stosunkowo niewielkie. Może zawetować ustawę (a Sejm może weto odrzucić). Ma prawo do własnej inicjatywy ustawodawczej. I prawo łaski. Niewiele. Za to generuje i koszty utrzymania, i przeprowadzenia wyborów. To pytanie, czy sensowniejszy jest system potężnej i jednej z wzorcowych demokracji, czy nasz, o uzdrowieniu którego dyskusje toczą się od lat? Żeby było jasne – już pisaliśmy, że monarchia ma sens w ściśle określonych okolicznościach. W Wielkiej Brytanii się sprawdza, u nas by się nie sprawdziła. Ale można na przykład zmienić formułę urzędu prezydenckiego. Albo głowę państwa wybierać powinien na bardzo długą kadencję parlament. Ale uprawnienia byłyby tu zerowe. Albo, jeśli utrzymujemy wybór prezydenta w wyborach powszechnych dać mu większe uprawnienia, na wzór amerykański, bądź francuski. Ewentualnie można w ogóle znaleźć nową, oryginalną i polską formułę działania głowy państwa. Ale bez wątpienia sytuacja, w której co pięć lat Polacy emocjonują się wyborami prezydenckimi, a potem wybrany przez nich polityk nie ma wiele do gadania, jest chora. Zarówno model amerykański, jak i brytyjski są zdecydowanie bardziej sensowne.

 

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img