sobota, 20 kwietnia, 2024

Bajania o szkodliwości rzekomej kota. Bezdennie głupie, a mogą być groźne

Od iluś miesięcy w mediach społecznościowych (a czasem i zawodowych) zaobserwować możemy wysyp rozmaitych tekstów jak to groźnym i inwazyjnym gatunkiem jest domowy kot. Zwierzak ten nie jest – wg mędrków internetowych – naturalnym gatunkiem w naszym ekosystemie. To zwierzak domowy, który wypuszczony na zewnątrz stał się inwazyjny. I w związku z tym stanowi straszliwe zagrożenie dla ptaków, gryzoni i innych zwierząt żyjących w naturze. Krwiożercze mruczki mordować mają ptaki, jeden z lewicowych publicystów napisał nawet, że należy do kotów strzelać. Przekaz był prosty – miejsce zwierząt domowych jest w domu. A koty wolnożyjące należy eliminować. Wszystkie te argumenty postawione były na głowie. Po pierwsze – o czym pisała niedawno znana weterynarz dr Dorota Sumińska – kot domowy wypełnia w środowisku naturalnym lukę po żbiku – drapieżniku, który prawie zniknął.

Koty w miastach od setek lat

Po drugie – dziko żyjące koty w miastach i wsiach są od setek lat. Kot nie jest gatunkiem egzotycznym. Byłby, gdyby ktoś przywiózł go z Afryki. I miejski zwierzak uciekałby z domu i zadomowił się a naszym terenie, tępiąc gatunki rodzime. Było inaczej.

Po trzecie – w jednej kwestii „kotofobowie” mają rację. Zwierzaków, które trzymamy w domu, lepiej nie wypuszczać na zewnątrz. W interesie ich samych. Kot niewychodzący, gdy przez przypadek ucieknie, zazwyczaj skryje się pod schodami i będzie czekać aż go znajdziemy. Kot wychodzący może łatwo wpaść pod samochód, paść ofiarą innych zwierzaków lub, co zdarza się coraz częściej, podłych ludzi. Sytuacje takie, jak działanie zwyrodnialca w Ostrołęce, który kopnął kota tak, iż ten niemal stracił wzrok, niestety się zdarzaja. Tymczasem przykład stolicy pokazuje, że tam, gdzie wolnożyjącym kotom uprzykrzono życie, pozbyto się ich, mamy do czynienia z plagami gryzoni. Histeria rozmaitych pseudoekologów jest więc zwyczajnie szkodliwa.

Coraz częstsze bestialstwo wobec zwierząt

Na szczęście GIOŚ potwierdził, że KOT DOMOWY NIE FIGURUJE na ŻADNEJ liście gatunków inwazyjnych. Ani w Polsce, ani w Unii Europejskiej. Brednie, że jest inaczej, są to zwyczajne fake newsy. Nie znaczy to rzecz jasna, że populacja kotów wolnożyjących ma być niekontrolowana, a na właścicielach kotów nie spoczywa odpowiedzialność. Szczególnie dziś, w czasie, gdy z jednej strony dochodzi do coraz częstszych przypadków bestialstwa wobec zwierząt, a do tego panuje wścieklizna, dbać musimy o to, by nasze domowe Mruczki były zaszczepione, zadbane, by nie wychodziły z domów. W przypadku kotów wolnożyjących należy kontrolować ich populację.

Od tego są wyspecjalizowane organizacje, które zwierzęta te monitorują, wyłapują i zabierają do weterynarza. Dbają o chipowanie, sterylizację, szczepienia. Ale taka działalność nie ma NIC wspólnego z wrzaskiem fanatyków, którzy kotów z miasta chcieliby się pozbyć. Ich histeria może mieć dwa, fatalne skutki. W dłuższej perspektywie, gdyby faktycznie koty z miasta zniknęły, obudzilibyśmy się w świecie pełnym myszy i szczurów. Ale tu na szczęście siła oddziaływania fanatyków jest niewielka. Gorzej, że w krótkiej perspektywie bredzenie o szkodliwości kotów może dać pożywkę zwyrodnialcom, którzy zaczną usprawiedliwiać działania takie, jak kopnięcie kota, czy robienie mu krzywdy. Pytanie, czy naprawdę o to autorom fake newsów chodzi?

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img