Fakt, że wg pracowni badawczej prowadzonej przez byłego specjalistę od PR związanego z Platformą Obywatelską, w drugiej turze wyborów prezydenckich mieliby zmierzyć się prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski z ambasadorem w Stanach Zjednoczonych Markiem Magierowskim z jednej strony jest mało znaczący. Bo pracownia jakich wiele, podała sondaż, wpisała nazwisko Magierowskiego, którego badani po prostu wskazali jako kandydata PiS, bo innych z tej partii nie było.
A przecież ogłoszenie, że w drugiej turze zmierzy się przedstawiciel Koalicji Obywatelskiej oraz kandydat Zjednoczonej Prawicy, trzeci będzie Szymon Hołownia przed kandydatami Konfederacji, PSL i Lewicy, już żadną sensacją nie jest. Z drugiej strony fakt, że wskazano akurat Magierowskiego, a nie Elżbietę Witek, Mariusza Błaszczaka czy Mateusza Morawieckiego świadczyć może o tym, że bomba w prezydenckim wyścigu po stronie Zjednoczonej Prawicy poszła w górę. I, że będziemy świadkami rywalizacji o schedę po Andrzeju Dudzie. Jest tu też jednak trzeci element. Potwierdzający naszą tezę sprzed kilku tygodni, o amerykańskim zaangażowaniu w kształtowaniu polskiej, a mówiąc szerzej – europejskiej – sceny politycznej. Po bestialskiej inwazji Rosji na Ukrainę mocno na cenzurowanym w Waszyngtonie są niektórzy politycy. I w tym kontekście po stronie PO Amerykanom zdecydowanie bliżej jest dziś do Rafała Trzaskowskiego, który przyjmuje uchodźców, a teraz przebywa w USA, niż do Donalda Tuska.
Były premier prezentował nurt proniemiecki i przede wszystkim starał się o reset z Rosją w pierwszych latach swojego rządu. Waszyngton zdecydowanie woli też stawiać na Andrzeja Dudę, który wetował lex TVN niż na polityków np. Solidarnej Polski, którzy przeforsowali ustawę o IPN, nieakceptowalną dla Waszyngtonu. A skoro Duda kandydować już nie może, podpromowanie w prezydenckim wyścigu ambasadora RP w USA i bliskiego współpracownika obecnej głowy państwa, jest jak najbardziej logiczne.