sobota, 18 maja, 2024

Lewica wesprze plan odbudowy. Doraźny pakt, czy trwały sojusz?

850 mln euro dla szpitali powiatowych, 300 mln euro dla branż gastronomicznej i hotelarskiej, 75 tys. tanich mieszkań na wynajem, 30 proc. środków dla samorządów – tego zażądała Lewica od PiS. Partia rządząca przystała na warunki, w efekcie jest porozumienie obu ugrupowań w sprawie Funduszu Odbudowy. PiS nie musi już się obawiać braku poparcia Solidarnej Polski. Reszta opozycji jest w szoku. Choć przesłanek o naturalnym sojuszu PiS z lewicą nie brakowało i w przeszłości.

Stare logo SLD, fot. Autorstwa Adrian Grycuk – Praca własna, CC BY-SA 3.0 pl, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=40937042

Fundusz Odbudowy to temat dzielący scenę polityczną w poprzek, bo przeciwko wypowiadali się politycy koalicyjnej Solidarnej Polski. Nie podobało im się uwspólnotowienie długu – czyli zasada, że dług publiczny nie jest przypisywany do państw, ale że państwa członkowskie solidarnie odpowiadają za długi innych. Z kolei opozycja miała dylemat – poprzeć fundusz i ratować w ten sposób rząd PiS-u, czy może przeciwnie – spróbować w ten sposób PiS przygwoździć. Ostatecznie PiS dogadał się z lewicą.

Sojusz PiS z lewicą nie jest niczym nowym, bowiem podobne sojusze bywały już w przeszłości. W „Nowym Telegrafie Warszawskim” pisaliśmy już kilka miesięcy temu, że PiS i SLD w wielu sprawach mogą współpracować. Obie formacje mają kilka poważnych punktów stycznych, które koalicję mogą umożliwić. Mają też poważne różnice, które paradoksalnie mogą ewentualny sojusz… jeszcze bardziej ułatwić. Choć dziś brzmi to jak political fiction, za jakiś czas Polską może rządzić koalicja PiS z SLD.

Porozumienie PiS z lewicą w sprawie funduszu odbudowy wywołało szok reszty opozycji. Wytrawni obserwatorzy polskiej polityki nie mogą być jednak zaskoczeni. Bo stycznych punktów między PiS i SLD jest wiele. Od jakiegoś czasu bardzo wielu publicystów lewicowych i byłych polityków dość życzliwie patrzy na PiS. Aleksandra Jakubowska, prof. Kazimierz Kik, Rafał Woś – przykłady można mnożyć. To nie jest przypadek, ale reguła – między PiS-em i SLD jest sporo podobieństw. Po pierwsze podobny stosunek do gospodarki – od poparcia dla programów socjalnych, po duży sentyment do „dobra narodowego” jakim są państwowe wielkie zakłady. Po drugie – stosunek do mediów. To rząd SLD chciał przeprowadzenia dekoncentracji jako pierwszy. Brzmi bardzo podobnie do postulatu PiS. Po trzecie – doświadczenia wspólnej współpracy. Przez kilka lat  SLD i PiS miały koalicję w mediach publicznych. Współpraca układała się doskonale. Oczywiście są różnice i to na pozór ogromne. Pierwsza – to stosunek do przeszłości. Opierający się na sentymencie do PRL elektorat części lewicy nie może wybaczyć PiS-owi ustawy dezubekizacyjnej, obcięcia emerytur funkcjonariuszom, czy prób degradacji generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego. Dla młodszego elektoratu lewicy liczą się z kolei kwestie obyczajowe LGBT, nie akceptują pisowskiego konserwatyzmu. Rzecz w tym, że paradoksalnie różnice elektoratów mogą ułatwić współpracę. Po prostu tak różne elektoraty mogą z zatkanym nosem przeboleć koalicję, ale nie ma ryzyka, że wyborca PiS przejdzie do SLD i na odwrót. Dokładnie jak z koalicją wielkomiejskiej PO z wiejskim PSL. Przetrwała osiem lat.   

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img