wtorek, 23 kwietnia, 2024

Klubowy rollercoaster

fot. Freeimages.com zdj. ilustr.

 Dzień po przykrej porażce z Omonią (dramatyczne sędziowanie, ale też umówmy się – gra Legii pozostawiała wiele do życzenia) możemy czuć się jak na rollercoasterze. Z jednej strony klęska w pucharach, z drugiej nadzieje z nowymi zawodnikami, centrum treningowym itd. Wypisz wymaluj jak w latach 1998 – 2014, gdy skończyła się epoka wielkiej Legii z Ligi Mistrzów, a w lidze a to był tytuł, a to wielkie rozczarowanie. A to powstanie stadionu, a to konflikt klubu z kibicami. 

Lata 1998 – 2014 to taki rollercoaster. Był upadek potęgi, mistrzostwo za Dragomira Okuki, ale potem też były dwumecze, gdzie Legia przegrywała w pucharach z przeciętniakami a jeden z trenerów mówił, że po prostu tak musi być, bo Legia jest słaba. Było mistrzostwo za Urbana, ale w pucharach było cieniutko. Do tego – co ważne – był niezrozumiały konflikt ITI z kibicami. Były też lepsze momenty. Na pewno fajna była ekipa Skorży – w kadrze było paru Polaków, bez niezrozumiałej promocji słabych obcokrajowców. Był awans do Ligi Europy po kapitalnym dwumeczu ze Spartakiem Moskwa, tam wyjście z grupy. To było dobre. Na plus jest może stadion. No i bramkarze – od lat to legijni byli zawodnicy decydują o sile bramki reprezentacji Polski. Ale do wielkiej Legii czy to tej z lat 70-ych, czy 90-ych nawet się klub nie zbliżył. Największą porażką była historia z pominięciem Roberta Lewandowskiego, który nie znalazł się w kadrze Legii. Bo „po co nam Lewandowski”. A kto dziś pamięta nazwisko Hiszpana, który wygryzł wtedy „Lewego” ze składu? Nieco lepiej zaczęło dziać się, gdy klub przejęli Leśnodorski, Mioduski i Wandzel. Ale to też jeszcze nie była wielka Legia. Choć były już pod nią podstawy.

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img